poniedziałek, 13 sierpnia 2012

Słowacki Raj - Piecki

   To miała być nasza ostatnia wycieczka po Słowackim Raju. Dziewczyny zostały odpoczywać i opalać się, a my nienasyceni, mieliśmy przejść ostatni dostępny od naszej strony wąwóz. Co prawda gospodarz naszego pensjonatu uprzedzał, że tam nie ma nic nadzwyczajnego, ale postanowiliśmy nie odpuszczać.

   I całe szczęście, bo była to wyśmienita trasa. Po pierwsze - do Piecek można było dojechać autobusem prosto z Betlanovic. Po drugie - było tam pusto, a więc kontakt z przyrodą a nie tłumem innych turystów. Po trzecie - samej trasie nie było czego zarzucić, podejścia jak się patrzy, tzn. na miarę Słowackiego Raju.

   Szlak jak zwykle zaczynał się dolinką, a raczej wąwozem, do którego wpadało jeszcze trochę słońca i szło się wzdłuż płytkiego potoku.


   Później wąwóz stopniowo się zacieśniał ...

   ... i jak zwykle dochodziliśmy do wodospadu ...

   Z góry jeszcze tylko rzut oka na próg, na który właśnie wspiąłem się i dalej, po kładkach aż do następnego wodospadu ...



   Czasem kładki ustępowały miejsca rumowisku, ale już nie wiadomo co było łatwiejsze do sforsowania. Kładki są wysoko, ale są gładkie, rumowisko jest śliskie, ale idzie się po ziemi. Najważniejsze jednak, że nie było monotonnie.

   Jeszcze chwila odpoczynku na normalnym górskim szlaku, kolejna kładka i ...

   ... kolejny wodospad.

   Jakaś grupka słowackih horolezów deptała nam po piętach i w końcu nas przegoniła, ale i tak byłem im wdzięczny za pełnienie funkcji sztafażu. To właśnie dzięki nim widać, że te wodospady miały więcej niż po półtora metra wysokości.

   Miodzio. Naprawdę nie rozumiem dlaczego gospodarz naszego pensjonatu mówił nam, że Piecki to nic specjalnego. Frajda za frajdą, idziemy ciągle ostro pod górę, i nie ma ani chwili na to by się zastanowić, czy przypadkiem nie bolą nas nogi. Emocje zagłuszają całe zmęczenie.

   Wszystko się kiedyś kończy i nasz wąwóz też. Zostało nam jeszcze podejście ostatnim, "zwyczajnym" odcinkiem w górnej części doliny na grań i Glacką Cestę, a potem już po równym.

   Ta trasa była wyśmienita. Ciekawa i nie za długa. Najpierw autobus o godzinie dziewiątej, potem natychmiast dwie godziny podejścia i kolejne dwie na powrót. W 45 minut na znaku do Podlesoka nie należy wierzyć, ale i tak jest to drugi co do dostępności szlak, zaraz po po Suchej Beli.

   Może jeszcze nie za rok, ale chętnie tu przyjadę po raz drugi. Jest co deptać!