poniedziałek, 30 lipca 2018

Lunar Eclipse 2018

Our observatory was set at the bank of the lake.

Unfortunately low part of the sky was covered by clouds, so no the Moon rise, no the Moon reflections in the water, but plenty of mosquito instead of them.

Fortunately about 11 pm sky became clear and ending phase of eclipse was well visible. Even ISS arrived to watch.

The show went on. Slightly different exposition parameters gave different results:



At the end, slightly after midnight, the sight was over. Unfortunately the Mars was too small for my camera lens and even seen with bare eye, I wasn't able to photograph it. 


poniedziałek, 23 lipca 2018

The Cotswolds

Na południe od West Midlands znajduje się kraina The Cotswolds. W średniowieczu była to bogata okolica, gdyż obfitowała ona w dwa ówczesne bogactwa: złoża żółtego wapienia i owce. Z kamienia budowano a handel wełną był jednym z bardziej lukratywnych zajęć. Dlatego tutejsze wsie i miasteczka znacznie się wówczas wzbogaciły. A że Anglicy są bardzo tradycyjni, postanowili przez następne 400 lat już niczego nie zmieniać. Dlatego mamy dziś tutaj co oglądać.

Pierwszą wsią którą odwiedziłem tego dnia była Broadway. Faktycznie poza szeroką główną ulicą jest tu bardzo niewiele, ale to co jest, wygląda zacnie.






Nad Broadway jest punkt widokowy, farma jeleni i pałacyk w kształcie wieży, a pod nim bunkier atomowy. Też do zwiedzania z przewodnikiem. Ponieważ cała to okolica wyrosłą na wełnie, to nawet ławki przy kawiarni, na punkcie widokowym mają kształt owiec.



W centrum tej krainy leży miasteczko Stow-on-the-Wold. W staroangielskim oznaczało to osadę na wzgórzu. Teraz mieszka tu około 2000 ludzi, więc domy z XVI zdają się być wystarczające. Anglicy mówią, że jak raz zrobiło się coś porządnie, to starcza na długo. Te miasteczka zdają się to potwierdzać.



Jest tu też ponoć najstarszy hotel Anglii. Dlaczego nie? W końcu i wzgórza i owce były tu jeszcze za czasów anglosaskich.



I kolejny skok do trzeciej miejscowości tego dnia; Burton-on-the-Water. Topograficznie to wieś ulicówka, ale ulica nazywa się High Street i płynie wzdłuż niej rzeczka.


A w poprzek rzeczki są mostki, a na jednym z mostków zespół amatorski tańczył morris dance. Jak jakieś auto chciało przejechać, to musiało czekać na zmianę utworu. 




Są tu też dodatkowe atrakcje dla turystów; mini zoo, które docenią zwłaszcza rodzice z małymi dziećmi i muzeum Radio Carolina. Dziadkowie, którzy w latach sześćdziesiątych słuchali na średnich falach zachodniej muzyki, nadawanej z nielegalnej radiostacji, umieszczonej na statku zakotwiczonym poza wodami terytorialnymi Wielkiej Brytanii, mogą się wzruszyć.

niedziela, 8 lipca 2018

Edale

Edale dla mieszkańców Menchester jest jak Wisła lub Szczyrk dla mieszkańców Górnego Śląska. A nawet bardziej, bo pociągi na trasie Manchester - Shefield, nawet w weekend kursują co 30 minut. Większość wycieczkowiczów zatem nie musi kończyć swojej wycieczki tam gdzie ją rozpoczęła, czyli na parkingu przy pozostawionym samochodzie. Dobra komunikacja publiczna to jest jednak ogromna wygoda.

Z Birmingham nie miałem jednak innej możliwości niż przejechanie 100 mil samochodem. A ponieważ wyznaczyłem sobie dwie trasy na tą sobotę, bez przestawiania auta się nie obyło. Mam Tor to trasa, którą zachwycają się przewodniki. Głównie ze względu na widoki. Na wycieczkę przez Mam Tor wybierają się rodziny z dziećmi, więc wiadomo, że to musiało być dla mnie za mało.




Raz nabrawszy wysokości idzie się cały czas po grzbiecie, więc i dzieciaki dają radę.



Anglicy raczej nie widzą potrzeby oznaczania szlaków. Ponieważ cały teren do kogoś należy, chodzi się po ścieżkach wzdłóż płotów. Na ogół oznaczaja tylko poczatek i koniec trasy. Od tego miejsca pozostali turyści oschodzili już w dół do miasteczka, w którym jest stacja kolejowa, ja zaś musiałem przejść całą trasę z powrotem, do samochodu u podnóża Mam Tor, gdzie czekała na mnie moja Fiesta. 


Mój drugi cel na dzisiaj był po drugiej stronie doliny. To płaskowyż Kinder Scout.


Kinder Scout z daleka wygląda niepozornie, ale to tu zaczęła się turystyka w Anglii i prawne przyzwolenie na chodzenie po prywatnych terenach. Tu też zaczyna się najdłuższy szlak turystyczny na Wyspach.


Szlak faktycznie prowadzi przez obejście i pastwiska farmerów, ale jest malowniczy i przy okazji pozwalał mi podziwiać zdobytą do południa Mam Tor.





I w końcu po dwóch godzinach sapania dotarłem do widoków z wierzchołka. W dole szczyt Mam Tor oraz przełęcz, którą za kolejne dwie godziny będę się wspinał na dwójce. Szybciej moja Fiesta nie da rady.


A w drugą stronę widać dalszy ciąg Pennine Way. Nie doszedłem do samej kulminacji Kinder Scout, ponieważ były by to kolejne dwie godziny w obie strony, a musiałem zostawić sobie jeszcze troche sił i czasu na schodzenie.



 Teraz już tylko schodzenie. Pomału, po stromych kamieniach, do wsi w dole.


A tam wzdłóż drogi były puby, w których ludzie siedzieli razem przy stołach pod gołym niebem lub na trawie, i jedli, i popijali. Jedni piwo, inni białe wino. Ale to niestety nie było dla mnie. Na mnie czekała Fiesta i 100 mil drogi na południe.

Jednak pociechą było to, że Endomondo naliczyło mi 5000 spalonych kcal tego dnia.

poniedziałek, 2 lipca 2018

Imieniny Halinki

W tym roku nie załapałem się na imieniny Halinki w domu. Halinka gotowała i piekła przez dwa dni a potem przez kolejne dwa dni było gremialne siedzenie przy stole. W sobotę nasi przyjaciele a w niedzielę cała rodzina. Ja tymczasem pocieszałem się na wycieczce.

W Internecie wyczytałem, że na Mount Snowdon najlepiej jest wchodzić z parkingu na przełęczy. Fajnie, tylko że tam nie było już wolnych miejsc i musieliśmy zjechać dwa kilometry w dół, do pierwszego mini rozszerzenia pobocza. A potem przez pół godziny deptć po asfalcie z powrotem na przełęcz. 

Widoki były całkim całkiem, ale asfalt to nie było to co sobie wyobrażałem.


W końcu doszliśmy do schroniska na przełęczy i rozpoczęliśmy naszą wycieczkę, już po szlaku.


Wybraliśmy drogę wzdłuż jeziorek. Na pierwszym z nich zaskoczyła nas formacja wodorostów.


Nad drugim były pozostałości jakiegoś dziewiętnastowiecznego górnictwa.



A trzecie okazało się wziętym kąpieliskiem. Pomimo że to w górach, woda była ciepła i wiele osób korzystało z kąpieli.


Niestety tuż za nim zaczynała się ambitna wspinaczka. Sapałem i stawałem co kawałek, rozglądałem się na boki w poszukiwaniu widoków, ale jakoś brnąłem do góry.




Na przełęczy:
 


Trochę głupio po trzech godzinach wędrówki i po godzinie wypluwania płuc zobaczyć, że z drugiej strony wjeżdża ciuchcia z turystami. Ale to i tak lepiej niż w Zakopanem z tymi końmi.


Marcinowi należy się uznanie za cierpliwość w czekaniu na mnie.


Na szczycie znaleźliśmy zwięzłą instrukcję mówiącą co gdzie widać. Ale po walijsku, więc pozostałem przy stanowisku, że wszędzie widać góry.


A w drodze powrotnej zatrzymaliśmy się jeszcze obejrzeć akwedukt zbudowany na przełomie 18 i 19 wieku. Jest imponująco wysoki, ale jeśli w górzystej okolicy ktoś chce transportowac towary łodziami ...




Już zmieżchało, ale przystań wyglądała zachęcająco.


Daleko do tej Walii, ale warto było.