poniedziałek, 26 maja 2014

Zwariowany tydzień konsultanta

Niby od przybytku głowa nie boli, ale czasem co za dużo to niezdrowo.

Zaczęło się zupełnie niepozornie, od codziennych wyjazdów do klienta. Od poniedziałku odwiedzałem rozległe wyspy białych bloków, na jeszcze rozleglejszych zielonych parcelach. Żaden ruch na zewnątrz nie zdradzał, że pracują tu jacyś ludzie. Można by pomyśleć, że to bezludne fabryki jutra. I chyba nie jest to tak dalekie od prawdy. Zresztą my też przyjeżdżamy tu aby wdrożyć automatyzację kolejnych procesów i zmniejszyć pracochłonność obsługi systemu. Co prawda nie wszystko idzie jak z płatka, ale poniedziałek, wtorek i środę jakoś przewalczyłem.



W czwartek miało być szkolenie. Zawsze mówiłem, że uwielbiam szkolenia. Dlatego już w środę prosto od klienta wyruszyliśmy w drogę, i na miejsce dojechaliśmy już późną porą. Dlatego na Moście Karola byliśmy dopiero około jedenastej wieczorem. Zdjęcia może nie są jakieś nadzwyczajne, ale jak na brak światła i fakt, że były robione z ręki, to wyszły moim zdaniem całkiem całkiem.



Zamek na Hradczanach wyglądał kusząco, ale nie było sensu się tam tarabanić, gdyż o północy i tak by nas tam nie wpuścili. Został tylko spacer po moście i wzdłuż Wełtawy. Pomimo północy, nie było tu jednak całkiem pusto. Trochę zagranicznych turystów, trochę młodzieży studenckiej, która z determinacją godną lepszej sprawy postanowiła dobrze się bawić.



Piątek i sobota również były pełne emocji. Pracodawca zorganizował dni firmowe na Zamku. Było tam trochę miękkiego szkolenia, no i przede wszystkim okazja do spotkania kolegów, których znałem do tej pory jedynie z adresów emailowych. Było przyjemnie, ale niestety ja należę do tych, którzy lubią wcześnie iść spać i wcześnie wstawać. Może i nie siedziałem z kolegami zbyt długo, ale za to zobaczyłem Zamek prawie o świcie.




W przerwach pomiędzy zajęciami udało mi się zrobić mały rekonesans po wnętrzach. Łatwo było dokleić się do jednej z licznych wycieczek. Nam nie proponowano takich atrakcji, pewnie dlatego, że dla Dolnoślązaków, Zamek jest już tak nudny, jak dla Ślązaków zabytkowa kopalnia srebra. Ja jednak byłem tu pierwszy raz, więc się rozglądałem.




Przed śniadaniem zdążyłem jeszcze na spacer po najbliższej okolicy, rzut oka na tarasy, stadninę koni i park z już przekwitającymi różanecznikami, i marsz do kolejnych atrakcji firmowych.




Jedni sobie postrzelali z pistoletów i karabinów, inni pojeździli terenówkami po hałdzie, i w końcu, w sobotę wieczorem ruszyłem z powrotem do domu. Po drodze nieźle padało, ale w nagrodę za utrudnienia, z najwyższego szczytu Opolszczyzny zobaczyłem jeszcze tęczę .


To był dłuuugi, sześciodniowy tydzień, ale na szczęście niedzielę, to już mogłem spędzić w domu. Ogólnie to mi się podobało, ale w domu też jest fajnie.