czwartek, 5 czerwca 2014

Hagia Sophia

Ostatnio mam naprawdę nawał pracy. Uruchomienie projektu to czas, gdy na nic innego już nie starcza ani czasu ani siły. Stąd porobiły mi się te karygodne zaległości. Jednak skoro pojawiła się chwila wytchnienia, to nadrabiam je z przyjemnością. Poniżej relacja z wyjazdu z przed miesiąca.  

Lata temu, gdy oglądałem program w telewizji o kościele Hagia Sophia w Konstantynopolu, nie myślałem nawet, że zobaczę go kiedyś na własne oczy. Takie atrakcje w egzotycznych krajach były dla mnie wówczas równie ciekawe jak wyprawy astronautów na księżyc lub nurkowania Augusta Piccard na dno oceanu w batyskafie Triest. Chłopcy o tym czytali z wypiekami, oglądali filmy z zapartym tchem, ale żeby tak samemu ..?

Ale stało się. Dzięki temu, że Tim chce szkolić swoich partnerów z Europy CEE, już drugi raz jestem w Stambule i już drugi raz odwiedzam Ayasofya Muzesi. Czwarty dzień szkolenia udało mi się zakończyć około godziny czternastej. Klient wyglądał na zadowolonego, więc pozostała tylko wymiana kilku zwyczajowych uprzejmości i w drogę.

Nawet nie wstępowałem do hotelu, by zostawić w nim laptopa, szkoda było mi czasu. Na szczęście mój nowy aparat jest na tyle mały, że mogę go spokojnie upychać gdzieś pomiędzy zasilaczem a myszką, więc zawsze jestem przygotowany do zwiedzania. Dojechałem metrem na stację Vezneciler i ruszyłem dalej na piechotę, najszybciej jak tylko mogłem. Zdawałem sobie sprawę z tego, że szybko maszerujący gość w średnim wieku, w garniturze i z plecakiem, zdyszany i pewnie z wypiekami, musiał trochę się odróżniać od tłumu przechadzającego się leniwie po uliczkach Wielkiego Bazaru lub wychodzącego właśnie z Meczetu Sulejmana. Normalnie cieszyłbym się z tego, że Vezneciler leży w takim właśnie miejscu, ale tego dnia chciałem tylko zdążyć do Hagia Sophia!

No i dobiegłem na czas. Hagia Sophia to muzeum, więc tym razem trzeba było kupić bilet. Zamiast stać w długiej kolejce do kasy, kupiłem bilet bez czekania w automacie, co niepomiernie zaskoczyło kolejkowiczów. Potem zamiast ustawić się w kolejce do skanera bezpieczeństwa, całkiem jak na lotnisku, przez zagapienie się wparzyłem do środka bocznym wejściem, razem z dziećmi jakiej wycieczki szkolnej. Musiałem widać wyglądać na nauczyciela, więc żaden ze strażników się nie czepiał. I przez próg, do środka. A tam ...

Hagia Sophia

... pół kościoła zastawione rusztowaniami i przykryte zieloną siatką. Sfotografowałem więc tylko te dostępne pół, prawie jak w reklamie Heads&Shoulders.

Pierwszy Wielki Kościół pełniący funkcję katedry został zbudowany przez cesarza Konstantyna w roku 360. Później wojny i trzęsienia ziemi niszczyły go parokrotnie i co to widać, to jest jego trzecia wersja z 415 roku. Z dołu wyglądał na wielki, ale z górnej galerii wygląda na jeszcze większy.

Hagia Sophia

Na górnej galerii było jaśniej i nieco mniej tłoczno. Znalazłem tam oryginalne mozaiki oraz zdjęcia tych, które były poddawane rekonstrukcji. Jakoś muzułmanom nie przeszkadzały chrześcijańskie obrazy, więc te przetrwały kilka stuleci.

Hagia Sophia

Hagia Sophia

Ten obraz Matki Boskiej na sklepieniu jest widoczny z bliska jedynie z jednego miejsca. Ustawiłem się więc karnie do długiej kolejki fotografujących. Było to chyba najbardziej zatłoczone miejsce w całym muzeum.

Hagia Sophia

Jeśli starannie przyjrzeć się kolumnom i łukom sklepień, to widać że czas płynie nieubłaganie. Wiele kolumn już nie jest pionowych, a łuki sklepień nie są już koncentryczne. Jednym słowem trochę jak z Wenecją. Nasze wnuki mogą już tego nie zobaczyć.

Hagia Sophia

Hagia Sophia

Po dwóch godzinach poczułem spełnienie. Zobaczyłem Hagia Sophię na własne oczy, oddychałem tą atmosferą i wczułem się w jej nastrój. Jeśli będzie następny raz, to będę mógł spokojnie skupić się na pozostałych atrakcjach miasta. A tych jest jeszcze sporo.


Przygotowując się do wyjazdu posługiwałem się internetowym przewodnikiem: http://www.transazja.pl/atlas/745044/Turcja/Stambul