niedziela, 12 lipca 2015

Wycieczka kanałami

Zachęcony dojazdami do pracy wzdłuż kanału, postanowiłem spędzić tą sobotę eksplorując kanał, ale w przeciwną niż zwykle stronę. Po śniadaniu pozbierałem się i ruszyłem w drogę. Dojazd do centrum zajął mi 20 tylko minut.
Z okna autobusu miasto wydaje się raczej płaskie, ale najwyraźniej nie jest tak całkiem do końca. W centrum mijałem śluzę za śluzą. Kiedyś dla fabryk była to główna droga transportowa, teraz jednak większość zakładów odwróciła się do kanału plecami. Na szczęście pojawili się tu turyści.


W słoneczną sobotę wiele osób wyruszyło swoimi narrow boat w drogę. Typowy podział ról był taki, że zwykle mężowie otwierali i zamykali śluzy, a żony sterowały. Jeden z panów opowiedział mi, że dla niego to sposób na to, żeby się nie starzeć na emeryturze za szybko, inni po prostu spędzali tak weekend z przyjaciółmi.


Taki podział zadań w śluzie wynika może z tego, że do obsługi wrót trzeba jednak trochę siły. Ale bez przesady, widziałem też panie obsługujące wrota. Wystarczyło obrócić się, zaprzeć się siedzeniem o belkę, i jakoś to szło. Pomyślałem sobie w tamtym momencie, że powiedzenie "iż pani zamknęła śluzę zadkiem", zabrzmi trochę przewrotnie, ale w sumie prawie tak było.


W samym centrum miasta jest kilka portów. Najwyraźniej w letnie weekendy, żeglarze (?) organizują sobie tu zloty. Wcale nie trzeba jechać do Amsterdamu, żeby zobaczyć takie widoki.


Dla nie-żeglarzy to też jest doskonałe miejsce do spotkań towarzyskich. Na nabrzeżach roiło się aż od tłumu turystów i mieszkańców. Jedni robili zdjęcia i szli dalej, ci drudzy siedzieli sobie w restauracjach i chyba cieszyli się byciem tam.



Przespacerowałem się "z rowerem pod pachą" wśród tego tłumu, westchnąłem tylko i ruszyłem zobaczyć, co jest za zakrętem. Po wyjechaniu z centrum miasta szybko zrobiło się całkiem pusto i płasko. Płasko dla kanału, choć teren dalej był pagórkowaty. Dlatego mijałem co kawałek różne mosty. Te wybudowane równocześnie z kanałem były żeliwne i ozdobne. Miały balaski prawie jak w kościele.


Niektóre z nich przypominały jednak swoją wysokością, że płasko i po równym jest tylko dla kanału.


Jak w jednym miejscu jechałem w wykopie, to za chwilę już po nasypie. Głupio mi jakoś tak było patrzyć się z nad wody w dół, na mijaną miejscowość. Ale w końcu most to most, no nie?


Niemniej jedno się nie zmieniało; było prosto i płasko. W nieużywanych przez turystów odcinkach kanałów zamieszkało dzikie ptactwo, które jednak jest przyzwyczajone do widoku ludzi. Widać kultura tu jest taka, i nikt nie niepokoi tu ptaków. Tej czapli przejechałem prawie po ogonie, i nie uciekała. Poderwała się do lotu dopiero jak zsiadłem z roweru i zacząłem się zbliżać do niej z aparatem.


Płasko było przez ostatnie prawie 15 kilometrów, ale żeby wrócić z powrotem do poziomu rzeki, która przecież opadała po trochu przez cały czas, trzeba było obniżyć się o 110 stóp, czyli jakieś 30 metrów. Dla rowerzysty to miodzio, nie musiałem przez dłuższą chwilę pedałować, ale dla załogi barki, to chyba była by godzina ciągłego śluzowania się.


Po powrocie do "domu" odczytałem z Endomondo, że w sumie przejechałem 40 kilometrów. Niby to nie dużo, ale jak na rozpoczęcie sezonu przez starszego pana, to chyba całkiem nieźle. Czułem ten dystans trochę w nogach, ale bardziej w siedzeniu. Apetyt rośnie w miarę jedzenia, więc na następny weekend zaplanuję coś dalszego. Mam nadzieję do jesieni zwiększyć dzienny dystans do ..., a zresztą nie będę się przechwalał. Zobaczymy co tak naprawdę uda mi się zrobić.