niedziela, 8 lipca 2018

Edale

Edale dla mieszkańców Menchester jest jak Wisła lub Szczyrk dla mieszkańców Górnego Śląska. A nawet bardziej, bo pociągi na trasie Manchester - Shefield, nawet w weekend kursują co 30 minut. Większość wycieczkowiczów zatem nie musi kończyć swojej wycieczki tam gdzie ją rozpoczęła, czyli na parkingu przy pozostawionym samochodzie. Dobra komunikacja publiczna to jest jednak ogromna wygoda.

Z Birmingham nie miałem jednak innej możliwości niż przejechanie 100 mil samochodem. A ponieważ wyznaczyłem sobie dwie trasy na tą sobotę, bez przestawiania auta się nie obyło. Mam Tor to trasa, którą zachwycają się przewodniki. Głównie ze względu na widoki. Na wycieczkę przez Mam Tor wybierają się rodziny z dziećmi, więc wiadomo, że to musiało być dla mnie za mało.




Raz nabrawszy wysokości idzie się cały czas po grzbiecie, więc i dzieciaki dają radę.



Anglicy raczej nie widzą potrzeby oznaczania szlaków. Ponieważ cały teren do kogoś należy, chodzi się po ścieżkach wzdłóż płotów. Na ogół oznaczaja tylko poczatek i koniec trasy. Od tego miejsca pozostali turyści oschodzili już w dół do miasteczka, w którym jest stacja kolejowa, ja zaś musiałem przejść całą trasę z powrotem, do samochodu u podnóża Mam Tor, gdzie czekała na mnie moja Fiesta. 


Mój drugi cel na dzisiaj był po drugiej stronie doliny. To płaskowyż Kinder Scout.


Kinder Scout z daleka wygląda niepozornie, ale to tu zaczęła się turystyka w Anglii i prawne przyzwolenie na chodzenie po prywatnych terenach. Tu też zaczyna się najdłuższy szlak turystyczny na Wyspach.


Szlak faktycznie prowadzi przez obejście i pastwiska farmerów, ale jest malowniczy i przy okazji pozwalał mi podziwiać zdobytą do południa Mam Tor.





I w końcu po dwóch godzinach sapania dotarłem do widoków z wierzchołka. W dole szczyt Mam Tor oraz przełęcz, którą za kolejne dwie godziny będę się wspinał na dwójce. Szybciej moja Fiesta nie da rady.


A w drugą stronę widać dalszy ciąg Pennine Way. Nie doszedłem do samej kulminacji Kinder Scout, ponieważ były by to kolejne dwie godziny w obie strony, a musiałem zostawić sobie jeszcze troche sił i czasu na schodzenie.



 Teraz już tylko schodzenie. Pomału, po stromych kamieniach, do wsi w dole.


A tam wzdłóż drogi były puby, w których ludzie siedzieli razem przy stołach pod gołym niebem lub na trawie, i jedli, i popijali. Jedni piwo, inni białe wino. Ale to niestety nie było dla mnie. Na mnie czekała Fiesta i 100 mil drogi na południe.

Jednak pociechą było to, że Endomondo naliczyło mi 5000 spalonych kcal tego dnia.