Drugim szczytem krawędziowym Beskidów jest Kocierz. Na mapie wyglądał nawet przyjaźnie dla zmotoryzowanego turysty. Na przełęczy Kocierskiej jest hotel i zajazd, z mnóstwem parkingów. To jest moje stałe zmartwienie; gdzie zostawić samochód w bezpiecznym miejscu. Tym razem sytuacja wyglądała komfortowo. Zaparkowaliśmy więc na parkingu hotelowym i ruszyli w drogę. Nie było zbyt daleko i nawet trafiały się widoki.
Do szczytu doszliśmy szybko, ale ten też jest zalesiony. Szukałem miejsca, z którego była by jakaś ekspozycja anteny na północ i na moje szczęście, nieopodal był młodniak, którego drzewa sięgały tylko na około 4 metry. Więc rozbiłem obóz w krzakach. Ze szlaku wyglądało jakbym poszedł się załatwić, więc przechodzący turyści patrzyli się trochę dziwnie, ale co mi tam.

A na ścieżce pilnowała mnie żona. Musiało to być dla niej trochę nudne, tak stać i słuchać przez prawie godzinę, ale "chcącemu nie dzieje się krzywda".
Jeden z radiowych kolegów robił mi wymówki, że podjeżdżanie samochodem jak najdalej się da, jest niezgodne z duchem SOTA. W zasadzie nie mogę się z nim nie zgodzić, ale tak krawiec kraje jak materii staje. Niektóre trasy są już dla mnie niedostępne i nic na to nie poradzę.
eof