Mijający tydzień rozpoczął się mocnym akcentem. W poniedziałek miałem 4 godziny w samochodzie na dojazd do klienta, 4 godziny spotkania i prezentacji, 4 godziny w samochodzie na powrót do domu a wieczorem jeszcze 4 godziny na gaszenie pożaru w moim podstawowym projekcie. Więcej już się w ten poniedziałek nie dało zrobić, bo była już północ.
Wtorek i środa były już bez wyjazdów, ale też nerwowe. Na szczęście mamy teraz długi weekend i można trochę odtajać i jakoś dojść do siebie. Jak ja to jeszcze przetrzymuję? W zeszłym tygodniu było trochę łatwiej. Pracując we Wrocławiu, przed powrotem do hotelu odwiedziłem jeszcze Halę Ludową wraz z przyległościami.
Ogród Japoński to ładny kawałek parku, ale może dlatego że nie było tego popołudnia słońca, na zdjęciach wypadł nieco blado. Trochę się rozczarowałem, ale to w sumie moja wina. Jeśli ktoś kierując się jedynie nazwą Ogród Japoński oczekuje, że spotka tam gejsze w kimonach lub samuraja z mieczem, to sam jest sobie winny.
Po wyjściu z ogrodu trafiłem na małą fontannę, w której taplały się dzieci. Dzieci jakoś uwielbiają się taplać i na szczęście tutaj nie muszą tego robić w kałuży. Trochę bałem się robić tu zdjęcia, bo teraz to już wszystko może być podejrzane, ale one były takie radosne i spontaniczne, że jakoś żal było mi sobie odmówić. Tamta mama łypnęła początkowo na mnie nieufnie, ale widać wyglądałem wystarczająco poczciwie, więc nie zaprotestowała.
Duża fontanna robiła co w jej mocy, by dorównać małej i oczywiście wyglądała interesująco. W koło niej siedziało i odpoczywało tyle ludzi, że sam zdjąłem buty i rozsiadłem się na trawie. Potem chodziłem w koło i szukałem najlepszego wizualnie miejsca do jej obfotografowania, aż zaczęło się zmierzchać. I dopiero wtedy fontanna pokazała na co ją stać.
Moje czekanie zostało sowicie wynagrodzone.
Na następne szkolenie przyjadę do Wrocławia chyba z kocem i termosem. A w drodze powrotnej na parking jeszcze raz mijałem tą małą, tyle że o tej porze już bez dzieci.
Ech, że też ja zawsze muszę jeździć sam...