Pierwszy przystanek zrobiliśmy sobie na przełęczy, aby ostatni raz rzucić okiem na góry. Początkowo myślałem, że ta przełęcz nazywa się Drum Bun, bo tak głosiła tablica przy drodze. Dopiero później Grażyna sprawdziła, że to po rumuńsku znaczy "Szczęśliwej podróży". Maramuresz to mocno rustykalny kraj, a ludzie zdają się być tu naturalnie życzliwi.
Nawigacja w mojej starej Nokii bezbłędnie wskazała trasę do "Salina Turda". Co prawda po drodze wybudowano nową obwodnicę wokół Cluj Napoca, ale jeśli się czyta znaki przy drodze a nawigację GPS traktuje jako pomoc, to można dojechać gdzie należy.
Podejście zarządzających kopalnią soli w Turdzie różni się zasadniczo od podejścia zarządzających kopalnią w Wieliczce. Wyrobisko ma kształt głębokich dzwonów i poziomych komór, których rozmiar robi wrażenie, nawet na takich, co już coś niecoś w życiu widzieli. W dół można zjechać windami o szklanych ścianach, ale my - wyrypiarze wybraliśmy w obie strony tuptanie po schodach.
Z najwyższej galerii widać jedynie dno zalanej wodą studni, w której urządzono przystań dla turystów spacerowiczów.
Poniżej jest kolejna galeria, która oprowadziła nas wkoło wesołego miasteczka w dole. Po raz kolejny zaskoczył nas brak celebrowania muzealnego, tak charakterystycznego dla Polaków. Powietrze w kopalni soli jest zdrowe dla dzieci z alergiami, więc trzeba coś zrobić, żeby dzieciom tu się nie nudziło, i już. Spotkaliśmy tu diabelski młyn, mini golf, ping-pong, postacie z bajek Disneya pozujące do zdjęć oraz kolejne tarasy widokowe, do patrzenia w dół. Rozmiar ma znaczenie.
Schodzimy niżej i niżej ...
Ściany wszystkich komór zostały wyrównane kombajnem, ale kiedyś musiały one wyglądać bardziej "ręcznie". Na szczęście dla turystów i zapewne na nieszczęście dla górników, nie są to czyste pokłady soli. Warstwy soli są poprzerastane jakimś innym kamieniem osadowym. Wygląda to ciekawie, szczególnie na gładko obrobionych powierzchniach ścian. Gdzieniegdzie przesączająca się woda zaczyna już formować stalaktyty, z czystej soli.
W najniższej komorze czekała nas przejażdżka łódką. Niby takie pływanie w kółko jest bez sensu, ale jakoś chyba nikt nie chciał sobie odmawiać tej przyjemności.
Przez wyrwę w ścianie lub w suficie, zależy z której strony się patrzy, można zajrzeć z jednej komory do drugiej. Niezależnie od kierunku patrzenia, widok taki robi wrażenie. Głównie z powodu wysokości.
Zostało nam jeszcze niezliczona ilość stopni do góry i ruszamy w dalszą drogę do Sighisoary. Na zwiedzanie kopalni w Turdzie trzeba przeznaczyć około dwie godziny i co najmniej 10 RON od osoby na bilet wstępu. Za tyle na pewno warto.