Zwykle nasze wyjazdy do klienta zamykają się w jednym tygodniu. Tym razem było jednak inaczej. Trzy tygodnie na miejscu, ponieważ weekend był zakrótki by wrócić po pracy w piątek do domu i przyjechać na poniedziałek z powrotem.
Zaczęło się obiecująco ładną pogodą. Taki widok to kwintesencja całego Stavanger. Małe i najczęściej drewniane domki sąsiadują z nowoczesnymi blokami, kamienicami oraz morzem.
Lepsze lokalizacje są nad samą wodą i najlepiej przy porcie jachtowym.
A ponieważ Norwegowie nie lubią tłoku, to wiele domów jest rozsiane na wysepkach lub wzdłuż zatoczek i fiordów. Oczywiście jest i wielkomiejskie
centrum z wieżowcami ale w Norwegii, nawet w ścisłym centrum miasta,
zawsze znajdzie się miejsce na jezioro, zatokę lub przynajmniej park.
Najbardziej urokliwą jednak jest stara dzielnica portowa, w której dzięki UNESCO zachowały się dziewiętnastowieczne domy kupców, rybaków i rzemieślników.
W tamtych czasach żyło się bardzo skromnie, więc i domy są malutkie.
Teraz ten mikry rozmiar dodaje im tylko uroku. Nie muszę chyba mówić, że
wszystkie domki są zadbane i zamieszkane.
Stare Stavanger leży bezpośrednio nad portem. W sezonie turystycznym codziennie przypływają tu statki wycieczkowe,
z których wysypuje się tłum turystów żądnych zwiedzania lokalnych
atrakcji. Tym razem to jednak my patrzymy się na nich z wyższością. W końcu mamy tu klienta, projekt i jesteśmy dzięki temu parotygodniowymi tubylcami.
Statki turystyczne to prawdziwe molochy i gigantyczne hotele, a może raczej całe ośrodki wczasowe. Konia z rzędem temu, kto policzy ile jest pokoi hotelowych w takim miasteczku.
W czasie gdy ja chodziłem do pracy, turyści kończyli właśnie śniadanie i
stopniowo zaczynali wyrajać się na miasto. Lubię wspinając się na
wzgórze odwrócić się na chwilę i odsapując nieco, patrzeć na postacie
siedzące w przeszklonych restauracjach lub na balkonach swoich pokoi.
Te pływające hotele są naprawdę ogromne, górują nawet nad stojącymi na pagórku domami starego miasta. Przechodząc przez port widzę już czekające na nich autokary, ubranych w czerwone kamizelki przewodników i rozkładających swoje stragany sprzedawców pamiątek. Nie wiem jak długi jest ten sezon turystyczny, ale najwyraźniej stały dopływ jednodniowych turystów nadaje temu miastu letniego wigoru.
Los Angeles ma swoją aleję gwiazd kina a Stavanger poszło bardziej ku klasie i przyozdobiło
swój port galerią innych sław, noblistów. Nobliści nie wywołują takich
emocji w tłumach, jednak stąpanie po ich śladach może zaprowadzi mnie
na jakiś Parnas albo gdzieś jeszcze gdzieś indziej?
Tym razem poszczęściło mi się i z okazji swoich imienic przyjechała Halinka. I to z prostymi włosami! Dla Hali to podniecająca wycieczka a dla mnie to miłe urozmaicenie mojego losu nomada. Pewnie teraz nabierze przekonania, że praca konsultanta to same wycieczki i zwiedzanie. Przez dwa dni odprowadzała mnie rano do pracy, więc wybierałem najładniejszą drogę, niekoniecznie na wprost, tak byśmy mogli nacieszyć się Jej obecnością tutaj i urokami Starego Stavanger.
Przy odrobinie szczęścia można było trafić na moment pomiędzy wycieczkami ze statków i wyszukać pustą i zaciszną ławeczkę. Mam nadzieję, że mieszkańcom tego domu nie przeszkadzała nasza sesja zdjęciowa.
Tydzień roboczy się skończył i
zaczął się weekend. Skończyła się też słoneczna pogoda i zaczęło padać.
Pewnie popada przez sobotę i niedzielę, a od poniedziałku będzie zapewnie znowu słońce!
W Norwegii, w branży turystycznej,
wszyscy wydają się dopiero co zaczynać swoją pracę i jeszcze nie bardzo
wiedzą jak się ją wykonuje. Pan w informacji turystycznej słyszał coś o wycieczkach, ale bez szczegółów. Pani na dworcu kolejowym sprzedaje bilety na autobus, którego chyba w sobotę nie ma. Kierowca w autobusie, po długotrwałym studiowaniu
naszych biletów, doszedł w końcu do wniosku, że on tą trasą jednak nie
jedzie. Na szczęcisie pieniądze za bilety udało się jednak odzyskać i po
paru godzinach nerwówki wylądowaliśmy na promie. Tu porządku
pilnował nie Norweg lecz Hindus, który dwa razy upewnił się czy
rozumiemy gdzie popłyniemy i dalej już było wszystko zgodnie z planem.
Po prostych włosach
Halinki już nie ma śladu, ale i tak jest fajnie. Płyniemy promem po
Lysefiord i czekamy by sprawdzić, czy to prawda że fiordy będą jeść nam z
ręki.
Gdzieś w tej okolicy król Olaf Trygvason w 998 roku spotkał się z wodzami plemiennymi
wikingów a wodzowie plemienni wikingów spotkali się z toporem króla Olafa i w ten sposób powstał naród Norweski. Nie twierdzę, że to była
dokładnie ta łąka, ale prom zatrzymał się a przewodnik opowiadał o
randze tego miejsca. Tak więc to nad tym fiordem rody wikingów stały
się Norwegami.
Teraz jakiś, pewnie majętny i patriotycznie nastawiony, Norweg postawił sobie daczę w środku Macierzy. Dojazd do tego miejsca to ma chyba tylko motorówką, ale dla przedstawiciela narodu morskiego, to chyba żaden problem.
Lysefiord ma 42
kilometry długości, więc gdzieś w 1/3 jego długości trzeba było postawić
most, żeby ułatwić dojazd do jakiejś farmy i osiedla domków letniskowych.
Żeby nie ograniczać żeglugi, most ma 52 metry wysokości a rozpiętość
mniej więcej widać. Nie chcę się zastanawiać ile to musiało kosztować, ale w
końcu to kraj naftowy, więc co to komu szkodzi.
Ściany fiordu do
łagodnych nie należą. Prawie pionowo 600 metrów do góry i chyba niewiele
mniej w dół. Jak jest tylko 20 metrów głębokości to może jeszcze nie
mielizna, ale tak jest tylko na szczycie moreny, później z powrotem jest
głębiej. Pionowe granitowe skały, a jednak coś tu próbuje urosnąć. Ponieważ na tym zdjęciu brak jest skali porównawczej, to podpowiem, że to pełnowymiarowe drzewo. Gdzie i jak ono zapuściło korzenie?
Lysefiord oznacza Jasny Fiord a jego nazwa wynika z tego, iż jego granit jest uważany za prawie biały. Widać to na poprzednich zdjęciach. Niemniej jeśli ten fiord jest uważany za jasny, to chciałbym też zobaczyć te ciemniejsze, bardziej na północy Norwegii.
Główną atrakcją rejsu jest oglądanie Preikestolen,
po naszemu Ambony. Ta skała to platforma 25 na 25 metrów i jest
zawieszona 600 metrów nad poziomem wody. Jest ona jedną z największych
atrakcji tego regionu. Co roku skała odchyla się o jakieś milimetry od masywu i dlatego jej stabilnośc jest monitorowana tensometrami. Nie chodzi nawet o niebezpieczeństwo turystów będących akurat na górze, ale o to potężne chlup, które może zrobić taki spadajacy głaz i to co to chlup może zrobić z domami rozsianymi wzdłóż fiordu.
Chciałbym podjąć próbę zobaczenia tego widoku z
góry. W końcu mój projekt w Stavanger jeszcze się nie kończy, więc może
się udać. Innymi słowy, chciałbym zrobić coś takiego jak ta pani. Nasz prom byłby wtedy taki malutki.
(Mam nadzieję, że kolega z TrekEarth, Kris Verhoeven nie weźmie mi za złe wykorzystania swojego zdjęcia) (Dlaczego na zdjęciach innych zawsze świeci słonce?)
Pozostałymi atrakcjami rejsu było podpływanie do Jaskini Wagabundów, podpływanie do maleńkiej płaskości w skale i karmienie kozic górskich, (w koncu tu pływają rodziny z dziećmi) i łapanie wody z wodospadu, którą później wszyscy mogli kosztować. Była naprawdę świetna
Ogólnie muszę
przyznać, że fiordy są OK, chociaż nie rzucaliśmy im orzeszków. Mają
swoją klasę i rozumiem Norwegów, że się w nich kochają. Są chłodne i powściągliwe, ale mają klasę.
Mają swoje własne sprawy i trzeba trochę więcej czasu żeby je wszystkie dostrzec i zrozumieć.
Weekend się skończył, Halinka pojechała do domu, a mi zostało chodzić tu do pracy. Popołudniami będę pewnie przesiadywał w porcie i gapił się na ogromniaste wycieczkowce. Muszę sobie wymyślić jakieś zajęcie, bo nabawię się jakiejś depresji.