czwartek, 29 marca 2018

Regaty

Od zawsze wiedziałem o corocznej rywalizacji dwóch sławnych brytyjskich uniwersytetów; Oxford i Cambridge. I nazwy uniwersytetów i regaty wioślarskie na Tamizie wydawały mi się tak mityczne i arystokratycznie odjechane jak wyścigi konne w Ascot, sama Królowa i sam niewiem co jeszce. Aż tu nagle stało się. Wyczytałem w Internecie, kupiłem bilet na autobus i tak najzwyczajniej pojechałem oglądać.




Dla większości obecnych była to poprostu doskonała okazja do spotkań towarzyskich przy szklaneczce ulubionego napoju, porozmawiania i do poprostu bycia razem. Po obu stronach rzeki było tłoczno i wszędzie panowała ożywiona atmosfera. A ja ze swoim aparatem dopchałem się jakoś do barierki na brzegu i czekałem.









Sporo również działo się na wodzie. Nie wiedziałem, że jest tu tyle klubów wioślarskich i że jest to również forma życia towarzyskiego. Przed właściwymi regatami uniwersyteckimi odbywały się wyścigi amatorów. Najpierw spacerowym tempem pod prąd rzeki a później seria wyścigów z prądem. Tak naprawdę to w górę rzeki, ale ponieważ był czas przypływu, to z prądem.







W pewnej chwili pojawili się i właściwi zawodnicy, najpierw dziewczyny a chwile poźniej i chłopaki. Od razu było poznać, że ich łodzie są wyczynowe, a ich miny mówiły o woli walki.











O wyznaczonym czasie załogi ustawiały się na lini startu, gdzie sędziowie przytrzymywali łodzie za rufy. Pierwsze startowały załogi żeńskie, panowie godzinę później. W tym momencie najlepszy widok był chyba z mostu.








O 16:31 ruszyły panie! Prawie przeoczyłem ten moment!








A potem było tylko mig i już ich nie było.










Tuż za zawodniczkami płynęła flotilla sędziów, trenerów reporterów i kto tam wie jeszcze.




Na miejsce dotarłem na godzine przed startem. Parada i wyścigi amatorów trwły może 20 minut ale same regaty widziałem chyba tylko przez minute. Podobnie jak na meczu piłkarskim, ci którzy ogladali w telewizjii może nie odczuwali tak tej atmosfery, ale widzieli zdecydowanie wiecej.







środa, 14 marca 2018

Miejska biblioteka w Birmingham

Z mojego pierwszego pobytu w Burmingham zapamiętałem, że bardzo mi się podobała wycieczka do miejskiej biblioteki. Nie to, żebym jakoś wiele wtedy czytał, ale polubiłem to miejsce i tą atmosferę. W tym moim nowym angielskim wcieleniu postanowiłem odwiedzić ją ponownie.


Na wejściu jest katalog. Wiadomo, bez katalogu nie ma biblioteki. A żeby było tanio i nowocześnie, to katalog jest skomputeryzowany.









Sam księgozbiór jest na wyższych piętrach. Wjazd schodami na kolejne piętra nie tylko spowodował, że byłem wyżej, ale również bardziej czułem się "w środku".




I jeszcze wyżej. No teraz będąc w sercu tego przybytku już nie mogłem nie czytać. Zapisałem się więc do biblioteki, otrzymałem kartę biblioteczną i wypożyczyłem sobie pierwszą książkę. Oczywiście wszystko to odbywało się na komputerach rozstawionych tu i tam.













Na poziomach ogólno dostępnych jest sporo do poszukania. A całkiem na górę już nie wpuszczają. Tam jest sejf, a w nim same białe kruki.




Miłym zaskoczeniem dla mnie było spostrzeżenie, że tutaj nie ma podziału na wypożyczalnię i czytelnię. Ludzie siedzieli przy licznych stołach poustawianych i pod oknami i pomiędzy regałami. Ogólnie panowała tu atmosfera bardziej domowa niż dostojna.


Biblioteka w Birmingham


Biblioteka w Birmingham


Nie miewam tu zbyt wiele wolnego czasu, ale jeśli by się takowy przytrafił, zwłaszcza w chłodny albo deszczowy dzień, to z przyjemnością przyjadę do tej biblioteki coś poczytać. Choćby z własną książką.