Tydzień minął i znowu coś trzeba było zrobić z weekendem. W kochany piątunio kończymy pracę regulaminowo o trzynastej i w odróżnieniu od pozostałych czterech dni tygodnia, o rozciąganiu piątku nikt nawet nie myśli. Biuro jest i tak wtedy w połowie puste, więc ... zasady są jasne.
W ten weekend przyszła kolej na Lichfield. To zaledwie 20 minut podróży od Birmingham, a sama miejscowość jest atrakcyjna i o zacnej przeszłości.
Przede wszystkim w oczy rzucały mi się stare domy, które nie tylko że nie stały w skansenie, ale były w pełnym użytkowaniu. Są w nich czynne sklepy i mieszkają w nich ludzie. Najwyraźniej oryginały pochodzą z czasów, gdy już znano cegły, ale budowanie domów nadal powierzano cieślom. Mężczyzna o wzroście metr pięćdziesiąt był wtedy uważany za chłopa na schwał i tęgiego zabijakę.
Nawet domy budowane współcześnie nawiązują do stylu, jakby to powiedział Robin Hood: "Starej wesołej Anglii". Przywiązanie Anglików do tradycji jest imponujące, a ponadto są tu pewne znaczące atrakcje i warto dbać o turystów.
W Lichfield urodził się i mieszkał przez pewien czas Samuel Johnson, autor pierwszego znamienitego słownika języka angielskiego. Philip odpytał mnie wręcz, z mojej wizyty w tym muzeum. A więc jest to coś, czego nie mogłem nie obejrzeć. Nawet jeśli w środku nie znalazłem niczego co mógłbym opowiedzieć.
Kolejnym bardzo ważnym miejscem jest katedra, której historia wydaje się być starsza samo królestwo Anglii. Pierwszy kościół w tym miejscu zbudowano tuż po odejściu Rzymian, a jeszcze przed najazdem Normanów.
Niestety nie spisałem się tu fotograficznie, więc postanowiłem tu przyjechać po raz kolejny, na poprawkę. Więc na koniec został mi tylko spacer po parku.
Kaczuszki jak zawsze muszą sprawdzić, czy pani z pieskiem nie rzuci przypadkiem kawałków bułki. Pani zdawała się rzucać bułkę, ale nie byłem pewny, czy robiła to dla przyjemności kaczek, czy swojego pieska.
Skoro i tak już muszę tyle jeździć, to się trochę porozglądam. Gdyby nie fotografia, nie zauważyłbym wielu atrakcyjnych rzeczy.
niedziela, 28 czerwca 2015
niedziela, 21 czerwca 2015
Wycieczka do Coughton Court
Pracująca część tygodnia upływa mi monotonnie. Z domu wychodzę o 7 i wracam krótko przed 7. Tak więc oprócz tego co trzeba zrobić żeby normalnie funkcjonować, niczym innym się już nie mam czasu zajmować. Natomiast weekendy wymagają już zorganizowania sobie jakoś czasu wolnego. W tym tygodniu, dzięki życzliwości moich nowych angielskich znajomych, miałem okazje odwiedzić średniowieczny pałac. Anglicy uparcie mówią, że to jest dom, ale najwyraźniej jakiś taki większy.
Coughton Court to rezydencja zamieszkiwana przez rodzinę Throckmorton nieprzerwanie od 600 lat. Rodzina ta była, i może jest nadal, katolicka, co powodowało ustawiczne konflikty z protestanckimi królami Anglii. Ja jednak nie zagłębiałem się w niuanse kolejnych intryg historycznych, lecz skupiłem się na teraźniejszości.
Członkowie rodziny Throckmorton zamieszkują nadal w części tej rezydencji, ale pozostała jej część jest udostępniona do zwiedzania. No chyba, że maja jakąś uroczystość rodzinną, to wtedy turystów się nie wpuszcza.
Rezydencja oprócz samego pałacu zawiera jeszcze ogród.
Jego część jest uporządkowana i dzieli się na pokoje, w których wschodnia ściana jest w zimnych kolorach, a zachodnia w ciepłych.
Oprócz części formalnej jest też część kipiąca spontaniczną radością kwitnienia.
Ogród różany kwitnie tak bujnie dzięki opiece wolontariuszy oraz jej jej opiekunki
A po obejrzeniu zamku pojechaliśmy jeszcze z wizytą do pobliskiego miasteczka Alcester. Naprawdę średniowieczne oraz wzorowane na średniowiecznych domy stoją tu w wielu miejscach. Najwyraźniej Anglicy są dumni ze swojej historii i ciągłości angielskiej tradycji. Kilkusetletni budynek w Polsce byłby zapewne obiektem muzealnym, a tu najzwyczajniej w nim mieszkają ludzie, i są z tego dumni.
Jestem wdzięczny za ta wycieczką. To było takie angielskie. No i za okazaną mi sympatię. Miałem naprawdę udana sobotę. Po całym dniu chodzenia i oglądania wróciłem do swojej norki szczęśliwy, że już nie muszę nic więcej tego dnia robić ;)
Coughton Court to rezydencja zamieszkiwana przez rodzinę Throckmorton nieprzerwanie od 600 lat. Rodzina ta była, i może jest nadal, katolicka, co powodowało ustawiczne konflikty z protestanckimi królami Anglii. Ja jednak nie zagłębiałem się w niuanse kolejnych intryg historycznych, lecz skupiłem się na teraźniejszości.
Członkowie rodziny Throckmorton zamieszkują nadal w części tej rezydencji, ale pozostała jej część jest udostępniona do zwiedzania. No chyba, że maja jakąś uroczystość rodzinną, to wtedy turystów się nie wpuszcza.
Rezydencja oprócz samego pałacu zawiera jeszcze ogród.
Jego część jest uporządkowana i dzieli się na pokoje, w których wschodnia ściana jest w zimnych kolorach, a zachodnia w ciepłych.
Oprócz części formalnej jest też część kipiąca spontaniczną radością kwitnienia.
Ogród różany kwitnie tak bujnie dzięki opiece wolontariuszy oraz jej jej opiekunki
A po obejrzeniu zamku pojechaliśmy jeszcze z wizytą do pobliskiego miasteczka Alcester. Naprawdę średniowieczne oraz wzorowane na średniowiecznych domy stoją tu w wielu miejscach. Najwyraźniej Anglicy są dumni ze swojej historii i ciągłości angielskiej tradycji. Kilkusetletni budynek w Polsce byłby zapewne obiektem muzealnym, a tu najzwyczajniej w nim mieszkają ludzie, i są z tego dumni.
Jestem wdzięczny za ta wycieczką. To było takie angielskie. No i za okazaną mi sympatię. Miałem naprawdę udana sobotę. Po całym dniu chodzenia i oglądania wróciłem do swojej norki szczęśliwy, że już nie muszę nic więcej tego dnia robić ;)
poniedziałek, 8 czerwca 2015
No i stało się
Niby od dawna o tym myślałem, ale jak już przyszło co do czego, to żal mi było rozstawać się z ludźmi, z którymi spędziłem tyle lat. Wszyscy pożegnali mnie bardzo miło i elegancko, ... i już tu nic po mnie. W jednej chwili nastrój koleżeństwa i przynależności prysł i poczułem się tu obco, jakby już trochę nie na miejscu. Jeszcze tylko ostatni rzut oka na biuro, i ...
... zostało mi zrobić to co robi krasnal na dworcu we Wrocławiu; walizkę w rękę i w drogę. Jak ja długo już nie jeździłem tramwajami i pociągiem!
Żeby ukryć przed Wami, ale i trochę przed sobą samym, wszystkie te trudności związane z wystartowaniem w nowym miejscu, powiem tylko, że nowe biuro wygląda tak:
O podbijaniu wielkiego świata marzyłem od dawna, no i stało się. Po tygodniu w Zjednoczonym Królestwie opanowałem podstawowe umiejętności niezbędne tu do przeżycia. Wiem już którymi autobusami dojeżdżać do pracy, gdzie się przesiadać, jak kupić bilet miesięczny w sklepie spożywczym, gdzie jest "Polish Grocery Janosik", i tak dalej. Zostało mi jeszcze poukładać sobie sprawy rodzinne, tak by za sukces zawodowy nie płacić nieracjonalnie dużej ceny emocjonalnej. Ale w pierwszym tygodniu pracy nie wypada jeszcze iść do szefowej i negocjować urlopu.
Na szczęście jest Skype.
... zostało mi zrobić to co robi krasnal na dworcu we Wrocławiu; walizkę w rękę i w drogę. Jak ja długo już nie jeździłem tramwajami i pociągiem!
O podbijaniu wielkiego świata marzyłem od dawna, no i stało się. Po tygodniu w Zjednoczonym Królestwie opanowałem podstawowe umiejętności niezbędne tu do przeżycia. Wiem już którymi autobusami dojeżdżać do pracy, gdzie się przesiadać, jak kupić bilet miesięczny w sklepie spożywczym, gdzie jest "Polish Grocery Janosik", i tak dalej. Zostało mi jeszcze poukładać sobie sprawy rodzinne, tak by za sukces zawodowy nie płacić nieracjonalnie dużej ceny emocjonalnej. Ale w pierwszym tygodniu pracy nie wypada jeszcze iść do szefowej i negocjować urlopu.
Na szczęście jest Skype.
Subskrybuj:
Posty (Atom)