W pierwszy weekend października Hades zorganizował zlot Olympusclub-u w Karkonoszach. Aż mi wstyd, że dopiero teraz znalazłem czas na przejrzenie i uporządkowanie wspomnień i zdjęć z tego wyjazdu. Karkonosze zawsze warto odwiedzić, ale największe emocje wzbudziło we mnie to, że nagle spotkałem tyle interesujących osób, które w dodatku podzielają moje zainteresowania. Na codzień traktuję fotografię jako odskocznię od szarawej rzeczywistości, aż tu nagle, na zlocie, odniosłem wrażenie, że podobnie jak Alicja, znalazłem się po drugiej stronie lustra.
Z pewną taką nieśmiałością zadzwoniłem do zupełnie nieznanej mi osoby z forum klubowego, i zaproponowałem, żeby zabrała mnie na zlot. Yamada i jego żona okazali się bardzo miłymi ludźmi i nasza wspólna podróż wypaliła od pierwszego strzału. Dzięki Nim mój udział w zlocie zaczął się już na podjeździe przed domem.
Na szczęście trochę pobłądziliśmy po drodze i dzięki temu odkryliśmy ruiny Zamku Bolczów. Zostawiliśmy samochód na leśnym parkingu i powędrowali pod górkę. Jakoś zamki zwykle stoją na wzniesieniach. Ten był tylko ruiną, ale malowniczą a taki spacer dobrze nam zrobił po ponad dwóch godzinach spędzonych w samochodzie.
Pomimo wydłużonego dojazdu, zdążyliśmy na miejsce z takim zapasem czasu, że Yamada postanowił zrobić jeszcze przedwieczorny rekonesans. Zdążyliśmy dojść do Pielgrzymów i zrobić na rozgrzewkę parę zdjęć. Niby nie daleko, ale jak się gada zamiast patrzeć na oznakowanie szlaków, to zawsze jest okazja do nadłożenia jeszcze godziny drogi na około.
Wieczorem dałem się namówić na oglądanie wschodu słońca nad Śnieżką. Prawdę mówiąc zauroczyły mnie nocne i świtowe zdjęcia Hadesa, który przyjechał jeszcze dzień wcześniej i nocował w schronisku na górze. Nawet jednak wtedy musiał wstać o nieludzkiej porze. Nasza grupa po pierwsze, nie wstawała tak wcześnie, a dwa, mieliśmy do przejścia znacznie więcej. Tak więc świt zastał nas nie na szczycie ale w lesie. Ale wrażenie i tak było ogromne.
Dzięki Wam za wspólną wędrówkę, a tobie Klikaczu za pozytywne, górskie zakręcenie.
Zresztą Śnieżka i tak tonęła w chmurach, więc z oglądania świtu nic by nie wyszło.
Śnieżka, Śnieżka i po Śnieżce. Na górę trzeba było wejść, bezwzględnie. Nawet jak ktoś nie lubi chodzić w tłumie, to przecież nie można było się poddać. Zresztą jak się jest w górach, to trzeba oglądać widoki, i już!
Prawdziwym odkryciem dla mnie było jednak przejście na czeską stronę, zobaczenie bagna jak w tundrze, schroniska Lućna Buda i przejście na Kozí Hřbet. Naprawdę warto było odbić nieco z głównego szlaku i zobaczyć coś nowego. Dzięki Klikaczu za to, że mnie namówiłaś.
W niedzielę, po śniadaniu wszyscy ruszyli w swoje drogi powrotne do domów. I jakoś tak bez umawiania się, prawie wszyscy postanowili zahaczyć o Zamek Bolków. Na szczęście dla fotografujących słońce dopisało i można było nie tylko porozmawiać jeszcze chwilę dłużej, ale również dopstrykać brakujące zdjęcia. Sam zamek wygląda niedostępnie, ale na szczęście w dzisiejszych czasach szturmują go jedynie turyści i dzikie wino.
A po zejściu z zamku jeszcze ostatnie "cześć - cześć" i do samochodów. Później jeszcze parę godzin w drodze i powrót na codzienną stronę lustra, do rzeczywistości.
Skoro i tak już muszę tyle jeździć, to się trochę porozglądam. Gdyby nie fotografia, nie zauważyłbym wielu atrakcyjnych rzeczy.
poniedziałek, 27 października 2014
środa, 15 października 2014
Na drugim końcu Polski
Wyjazd na Mazury albo do Puszczy Białowieskiej jest OK, ale żeby jeździć tak daleko do pracy? Niemniej tym razem rzuciło mnie aż do Białegostoku! Aż ciarki chodzą mi po plecach jak pomyślę o tych dojazdach.
Tymczasem jestem tutaj już trzeci dzień. Miasto wygląda ciekawie, nawet w październikowym półmroku. Piszę mroku, ponieważ zanim wyszliśmy z pracy, dojechali do hotelu, porzucili laptopy i zjedli szybką kolację, to o tej porze roku nie było co liczyć na słońce na spacerze.
Wizytówką Białego stoku jest pałac Branickich, który jest położony w zadbanym ogrodzie francuskim. Na oglądanie ogrodu jednak nie było już szans, ale sam pałac przyciągał oczy podświetloną fasadą.
W pałacu mieści się biblioteka uniwersytecka i jak widać, jest ona używana, nawet wieczorami.
Zakradliśmy się do środka, i na szczęście nikt nami się nie zainteresował. Pomyślałem, że miło musi być chodzić na zajęcia w takich wnętrzach.
No ale ile można podglądać. Po powierzchownym obejrzeniu pałacu wybraliśmy się jeszcze na spacer po najdłuższym chyba rynku w Polsce. Rynek Kościuszki w Białymstoku to zabytkowa ulica, wyłączona z ruchu samochodowego, przy której jest parę miejsc do obejrzenia.
Miłe miasto i chętnie tu przyjadę jeszcze raz. Najlepiej w maju.
Tymczasem jestem tutaj już trzeci dzień. Miasto wygląda ciekawie, nawet w październikowym półmroku. Piszę mroku, ponieważ zanim wyszliśmy z pracy, dojechali do hotelu, porzucili laptopy i zjedli szybką kolację, to o tej porze roku nie było co liczyć na słońce na spacerze.
Wizytówką Białego stoku jest pałac Branickich, który jest położony w zadbanym ogrodzie francuskim. Na oglądanie ogrodu jednak nie było już szans, ale sam pałac przyciągał oczy podświetloną fasadą.
W pałacu mieści się biblioteka uniwersytecka i jak widać, jest ona używana, nawet wieczorami.
Zakradliśmy się do środka, i na szczęście nikt nami się nie zainteresował. Pomyślałem, że miło musi być chodzić na zajęcia w takich wnętrzach.
No ale ile można podglądać. Po powierzchownym obejrzeniu pałacu wybraliśmy się jeszcze na spacer po najdłuższym chyba rynku w Polsce. Rynek Kościuszki w Białymstoku to zabytkowa ulica, wyłączona z ruchu samochodowego, przy której jest parę miejsc do obejrzenia.
Miłe miasto i chętnie tu przyjadę jeszcze raz. Najlepiej w maju.
Subskrybuj:
Posty (Atom)