niedziela, 13 maja 2012

Wyższość sprzedawcy

   Jakoś tak się porobiło, że choć nasz świat jest w całkowicie uzależniony od techniki, to inżynierowie istotnie utracili swoje znaczenie. Uważamy, że najważniejszą sprawą jest sprzedać i zafakturować a realizacja jakoś pójdzie. Jeśli są potrzebne szkolenia, to przede wszystkim ze sprzedaży i obsługi klienta. Cała techniczna strona projektów, to przecież się jakoś dzieje, więc zarządzać trzeba głównie fakturowaniem.
   Przykładem takiej zmiany są telefony komórkowe. Kiedyś były one wyrafinowanym i nowatorskim rozwiązaniem, które mogło być dostarczane jedynie przez przodujące firmy. Teraz telefon można kupić za złotówkę a rozwój całej branży sprowadza się do wyścigu w kreowaniu mód i schlebianiu niekoniecznie racjonalnych zachcianek klientów.


Taka oto przemiana zaprowadziła mnie do Harlemu:


Niemałe i urokliwe miasto, które kiedyś pretendowało do rywalizacji z Amsterdamem. Chodząc po ulicach trzeba uważać na rowerzystów, gdyż ścieżki rowerowe i rowerzyści są wszędzie.




W Harlemie zbudowano ponoć ostatnią katedrę gotycką. Zaraz po jej zakończeniu rozpoczął się renesans. Początkowo katedra ta miała strop kamienny, ale okazało się, że jest on zbyt ciężki, więc rozebrano go i zastąpiono drewniannym, również gotyckim.


Na największych organach w Holandii grał sam Mocart i to gdy miał tylko 10 lat.


W okresie Złotego Wieku Niderlandów Harlem słyną ze stoczni, które budowały statki dla Kompanii Wschodnio Indyjskiej. Nie wiem, czy te wota pochodzą z 16. wieku, ale odwołują się do chlubnych tradycji lokalnego szkutnictwa. W końcu zanim Brytyjczycy pokonali potęgę morską  Holendrów, obecny Nowy Jork składał się z Nowego Amsterdamu i Nowego Harlemu. Do dzisiaj nazwa ta funkcjonuje jako nazwa dzielnicy.


Niestety dla turystów, Holendrzy są niezwykle praktyczni. Na rynku, między dostojną katedrą a równie zabytkowym ratuszem, rozlokowało się wesołe miasteczko. Nici z podziwiania i fotografowania śladów średniowiecznej świetności.


 Tyle tylko, że od tyłu coś jeszcze było widać.

A na przedmieściach, tzn. w Aalsemeer, widać prawdziwe zamiłowanie Holendrów do wody. Woda to nie jest wrogi żywioł, z którym trzeba walczyć. Oni wodę kochają. Niezależnie od tego, czy dom jest okazały czy skromny, jeśli tylko jest taka możliwość, przed domem stoi zaparkowana, ops. zacumowana bryka.

 

A niektóre domki są naprawdę małe. Chyba nie wszyscy są tam jednak bogaci.