Przykładem takiej zmiany są telefony komórkowe. Kiedyś były one wyrafinowanym i nowatorskim rozwiązaniem, które mogło być dostarczane jedynie przez przodujące firmy. Teraz telefon można kupić za złotówkę a rozwój całej branży sprowadza się do wyścigu w kreowaniu mód i schlebianiu niekoniecznie racjonalnych zachcianek klientów.
Taka oto przemiana zaprowadziła mnie do Harlemu:
Niemałe i urokliwe miasto, które kiedyś pretendowało do rywalizacji z Amsterdamem. Chodząc po ulicach trzeba uważać na rowerzystów, gdyż ścieżki rowerowe i rowerzyści są wszędzie.
W Harlemie zbudowano ponoć ostatnią katedrę gotycką. Zaraz po jej zakończeniu rozpoczął się renesans. Początkowo katedra ta miała strop kamienny, ale okazało się, że jest on zbyt ciężki, więc rozebrano go i zastąpiono drewniannym, również gotyckim.
Na największych organach w Holandii grał sam Mocart i to gdy miał tylko 10 lat.
W okresie Złotego Wieku Niderlandów Harlem słyną ze stoczni, które budowały statki dla Kompanii Wschodnio Indyjskiej. Nie wiem, czy te wota pochodzą z 16. wieku, ale odwołują się do chlubnych tradycji lokalnego szkutnictwa. W końcu zanim Brytyjczycy pokonali potęgę morską Holendrów, obecny Nowy Jork składał się z Nowego Amsterdamu i Nowego Harlemu. Do dzisiaj nazwa ta funkcjonuje jako nazwa dzielnicy.
Niestety dla turystów, Holendrzy są niezwykle praktyczni. Na rynku, między dostojną katedrą a równie zabytkowym ratuszem, rozlokowało się wesołe miasteczko. Nici z podziwiania i fotografowania śladów średniowiecznej świetności.
Tyle tylko, że od tyłu coś jeszcze było widać.
A na przedmieściach, tzn. w Aalsemeer, widać prawdziwe zamiłowanie Holendrów do wody. Woda to nie jest wrogi żywioł, z którym trzeba walczyć. Oni wodę kochają. Niezależnie od tego, czy dom jest okazały czy skromny, jeśli tylko jest taka możliwość, przed domem stoi zaparkowana, ops. zacumowana bryka.
A niektóre domki są naprawdę małe. Chyba nie wszyscy są tam jednak bogaci.