Jeśli z pracy wychodzi się około siedemnastej, to jesienią już niewiele zostaje do fotografowania. Jest już mocno po zachodzie słońca i zostają jedynie światła miasta. Na moje szczęście Budapeszt ma co oświetlać!
Jeśli przez miasto płynie rzeka, to spacer wzdłuż jej brzegu zawsze będzie strzałem w dziesiątkę. No dobrze - Kłodnica jest tu wyjątkiem. Zabrakło mi czasu na przygotowanie się więc szedłem w ciemno i miałem nadzieję, że na coś ciekawego jednak natrafię. Na moje szczęście gmach Parlamentu jest nie do przegapienia! Widać go z nabrzeża Dunaju, widać go z Góry Zamkowej, pewnie widać go też z każdego mostu.
Trochę wahałem się wejść na teren Zamku, ponieważ bałem się by mnie przez nieuwagę nie zamknęli na noc w tych pustych ogrodach, labiryncie podwórzy i bram. Niby nikt nie pilnuje, ale kiedyś chyba gaszą światła i zamykają to muzeum, no nie? Do rana to bym chyba tu zamarzł.
Na szczęście okazało się, że w drugą stronę jest plac i ulica po której chodzą ludzie. I znowu na moje szczęście trafiłem na samą dostojność czyli Kościół św. Macieja. Noc nocą i niby mało co widać, ale sam już nie wiedziałem czy bardziej mam podziwiać kunsztowną robotę kamieniarzy czy dekarzy.
Z tym pustkowiem to jednak przesadziłem. Udało mi się nawet spotkać pod jakąś rzeźbą na wpół zamarzniętą madziarską księżniczkę. Stała tam jako punkt nawigacyjny w biegu na orientację. Firma Canon zorganizowała akcję promocyjną, polegającą na przejściu miasta i odszukaniu według mapy postaci historycznych. Oczywiście każdą taką postać należało sfotografować jedynie słusznym sprzętem a po przejściu całej trasy uczestników czekała nagroda w postaci kolacji w Zamku. Też chciałem się podłączyć i choćby na chwilę ogrzać księżniczkę błyskiem swojego flesza, ale organizatorzy potraktowali moją Alfę 500 jako prowokację i poprosili bym sobie poszedł.
Cóż było robić, pozostało mi podziwianie urody mostu o koronkowej budowie i do hotelu. Jutro znowu od rana do fabryki.