Halinka przyjęła jednodniowe zlecenie gdzieś prawie na końcu Polski. Trochę to dziwaczne, 10 godzin w samochodzie i 7 godzin w pracy, ale na jej nadgorliwość nie ma rady. Żeby jakoś Ją wesprzeć, podjąłem się roli kierowcy. I w ten sposób, w czasie gdy Ona pracowała w fabryce, ja spacerowałem po Lublinie.
Niestety pogoda mi nie sprzyjała. Siąpił prawie cały czas deszcz, ale emerytowany konsultant jest najwyraźniej przyzwyczajony do włóczenia się po obcych miastach, niezależnie od pogody.
Lublin był kiedyś drugim miastem pierwszej Rzeczpospolitej. To tu podpisano traktat o Unii Obojga Narodów. I między innymi dlatego wkład ziemi lubelskiej w kulturę Polski jest znaczący. Wybitnych Polaków uhonorowano na fasadzie kamienicy.
Sztukmistrz z Lublina
Spacer po Starym Mieście można urozmaicić sobie wchodzeniem na wieże, co zresztą zwykle staram się robić w każdym odwiedzanym mieście. Zyskuję w ten sposób i widoki i kondycję.
Drugim etapem zwiedzania było odszukania zamku lubelskiego. Wygląda on na zamek albo pałac, ale w obecnej formie to było tylko więzienie. Najpierw carskie, później drugiej Rzeczpospolitej a na koniec NKWD. Dopiero w czasach późniejszego PRL-u przypomniano sobie, że przed potopem szwedzkim był tu zamek królewski. Ale pomimo jego mrocznej historii trzeba było to miejsce i tak odwiedzić.
Najpierw spacer od rynku renesansową ulica Grodzką, do bramy Grodzkiej i w końcu widok na zamek. Jak na funkcję tego obiektu to carscy architekci się postarali.
O pierwotnej funkcji tego miejsca świadczą dwa topory nad bramą główną, i chyba jedyną. Penitencjariusze nie mogli mieć złudzenia, co ich czeka w przypadku nieposłuszeństwa.
Jedyną autentyczną pozostałością po pierwotnym zamku królewskim jest ta wieża. Cała reszta została dobudowana później. Więc kupiłem bilet i wdrapałem się na górę.
EOF